Victoria - znaczy zwycięstwo...
-Mam dwa bilety do kina. Pójdziemy jutro?
-Chętnie. O której? - spytałaś.
-O dziewiętnastej. Przyjdę po ciebie.
-To do zobaczenia.
_ _ _
To był nasz ostatni wspólny wypad do kina. Starałem się, aby było miło. Ale nie wiem czy mi wyszło, bo cały czas myślałem o Tobie, droga Victorio. Martwiłem się o ciebie...
_ _ _
Zdziwiłaś się, kiedy przyszedłem trochę wcześniej.
-Coś się stało, że jestes tak wcześnie? - spytałaś.
-Musimy porozmawiać.
-O czym?
-O Tobie. Martwię się o Ciebie.
-Z jakiego powodu?
-Ten kaszel jest coraz gorszy. Pójdziesz ze mną jutro do lekarza. Dopilnuję tego.
-Dobra, dobra... A teraz chodźmy do tego kina, bo nie będą na nas czekać z seansem.
-To chodźmy. Kocham Cię.
-Ja Ciebie też.
_ _ _
To co usłyszałem od Ciebie, Victorio, po zrobieniu wszystkich badań, brzmiało dla mnie jak wyrok. Bo to był wyrok.Czułem wtedy, że ja też umieram. Nie mogłem się pogodzić z myślą, że ciebie nie będzie. Ale musiałem zachować optymizm, przymajmniej przy tobie. Musiałem podtrzymywać Cię na duchu.
Po nocach nie spałem. Płakałem. Tak, płakałem. Przyznaję się, ale tylko Tobie. Tak mi cię brakuje, Victorio!
_ _ _
-Przejdziemy się? Blado dziś wyglądasz.
-Możemy - odpowiedziałaś. Byłaś bardzo małomówna. Szliśmy w milczeniu. Poniosło nas aż do parku. Usiedliśmy na ławce.
-Byłam wczoraj po wyniki. Wiem już wszystko - zaczęłaś.
-I? - spytałem niepewnie.
-Mam raka płuc. Złośliwy - dodałaś po chwili.
Nie powiedziałem nic. Nie wiedziałem co. Nie umiałem! Patrzyłem aby na ciebie. Spojrzałaś mi prosto w oczy. Twoje były takie dziwne, pełne łez.
-Zostały mi trzy miesiące życia. Jest już za późno, na leczenie. Można tylko złagodzić odjawy.
Nie umiałem nic z siebie wydukać sensownego. Przytuliłem cię tylko i powiedziałem:
-Bedzie dobrze, zobaczysz.
_ _ _
-Kiedy tak cie trzymałem w ramionach, po głowie plątały mi się różne myśli. Podświadomie czułem, że umrzesz, ale nie chciałem tego przyjąc do wiadoości. Była we mnie mała iskierka nadziei, Ze jednak zostaniesz na ziemi, nie opuścisz mnie.Ale nie... To lekarze zawinili. Przecież się leczyłaś - na astmę. Śmieszne... Mamy XXI wiek, a nasi lekarze nie potrafią nawet rozpoznać choroby. Gdyby to zrobii żyłabyś. Miałby Cię przy sobie. Ustalalibyśmy datę ślubu. MAlowali pokój dla małej Anastazji. To imię Tak ci się podobało. "Jest takie bajeczne" - mówiłaś.
Wiem, że jestem egoistyczny, ale nie mogę sobie z tym poradzić. Tęsknię za tobą, Victorio!
_ _ _
Odprowadziłem cie do domu tego dnia i zostałem dopóki nie zasnęłaś. Chciałem być jak najbliżej ciebie i jak najdłużej. Czułem, że coś tracę. Po powrocie do domu rzuciłem się na tapczan i ryczałem jak małe dziecko, któremu zniszczono ukochana zabawkę. Ale ty nie byłaś zabawką. Dla mnie byłaś wszystkim; moim Aniołem, moim ideałem. Dlaczego ja się cały czas skarżę? Ty nic nie mówiłaś, że cię boli. Ani razu... A bolało - na pewno.
_ _ _
Pamiętasz czego nie nauczyłaś? Rozumenia aforyzmów, złotych myśli, sentencji... Byłaś w tym mistrzynią. Wiele z nich zapamiętałem, ale utkwiła mi w głowie tylko jedna: ta, która "odgadłem."
"Dziewczynapyta chłopaka: lubisz mnie? Odpowiedział: nie! Myślisz, że jestem ładna? Znow powiedział: nie! Jestem w twoim sercu? Powiedział: nie! Płakałbyś, gdybym umarła? Znów usłyszała: nie! Smutna odeszła... Chłopak złapał ją za rękę i powiedział: nie lubię cię, tylko kocham; dla mnie nie jesteś ładna, tylko piękna; nie jesteś w moim sercu, tylko jesteś moim sercem; nie płakałbym, tylko bym umarł..." - tak, to ona. "To jest czysta miłość" - powiedziałem.
Mógłbym ci odpowiedzieć tak samo, jak ten chłopak - gdybyś pytała. Wiesz że tylko jednego nie ogę zrobić: nie mogę umrzeć. A tak bardzo bym chciał. Tak bardzo bym chciał być obok ciebie! Ja cię tak kochałem... Nie! Ja cię nadal kocham, bo miłość nie umiera nigdy.
_ _ _
Chciałem, żebyś te ostatni tygodnie swojego życia spędziła szczęśliwie. Żebyś je zapamiętała. Kupowałem ci kwiaty, zabierałem cię na spacery, dałem ci psa, okazywałem ci jeszcze więcej miłości, niż dotychczas. Kiedy oznajmiłem, że chcę cię zabrać do Wenecji, powiedziałaś:
-Cieszę się, że jesteś ze mną cały czas, że tyle z siebie dajesz, tyle oferujesz, ale to wszystko jest zbyteczne.
-Nic nie jest zbyteczne - odpowiedziałem.
-Igor, zrozum! Ja umieram!
-Zawsze tam chciałaś jechać.
-Ale ja umrę i co ci z tego? - spytałaś.
Wziąłem cie w ramiona i mocno przytuliłem, żebyś się mogła wypłakać i poczuc czyjeś ciepło.
-To mi z tego, że ty tam bedziesz - powiedziałem.
-Ale pojedziesz ze mną? - spytałaś.
-Pojadę.
-Ibedziemy tylko my dwoje?
-Tylko.
-To kiedy jedziemy?
_ _ _
We Włoszech było cudownie, a co najważniejsze: uśmiechałaś się! Victorio, Ty się uśmiechałaś. Wiesz jaki to był widok? Najwspanialszy na świecie. Wspanialszy od miasta na wodzie.
Przychodzę codziennie na twój grób. Wymieniam różyczki... Codziennie czytam to samo, a wydaje mi się, że dopiero pierwszy raz. Czytam: Victoria Sroczyńska, ur. 11.08.1985r. zm. 30.05.2006r, obok jest twoje zdjęcie, a pod nim napisane: "lat 21". Na zdjęciu jesteś taka radosna; byłaś taka piękna. A na dole było napisane złotymi literami:"Życie to ostry miecz, na którym Bóg napisał: kochaj, walcz, cierp..." Skoro Bóg każe nam kochać, to dlaczego mi ciebie zabrał? Cały czas mi dźwięczą w uszach te twoje ostatnie słowa...
_ _ _
-Igor, Igor.
-Słucham? - spytałem.
-Kto tu jeszcze jest? - byłaś ledwie przytomna.
-Mama.
-I nikt więcej?
-Lekarz i dwie pielęgniarki.
-Teraz są wszyscy. Chcę, żeby wszyscy słyszeli to, co powiem. Ja umeram, czuje to.
-Wcale nie, będziesz żyć! - przerwałem ci.
-Igor, proszę... Postawcie mi pomnik, czarny. Ze złotymi litrami i sercem z boku tablicy. Igor pamiętaj: "Życie to ostry miecz..."
-Wiem, znam to - oszczędziłem ci wysiłku.
-Napiszcie to na moim grobie. To wszystko.
_ _ _
To była twoja ostatnia wola. Tak się też stało. Tydzień przed śmiercią oświadczyłem ci się. Nie wiedziałem jak to przyjmesz, ale chciałem, żebyś nie czuła, że jestes mi już obojętna. Jakbys nie była chora, też bym to zrobił. Nigdy mi tego nie powiedziałaś i już pewnie tego nie usłyszę, ale czułem, że czujesz się inna. Ja chciałem, żebyś tak tego nie odczuwała.
Miałaś żyć jeszcze conajmniej trzy miesiące. A ty odeszłaś raptem po dwóch. Zdążyłaś mi w ciągu nich powiedzieć, że mam szukać "następczyni", która urodzi Anastazję. Przecież Victoria znaczy zwycięstwo. Dlaczego ty przegrałaś? Na naszym ślubie mieli grać tę piosenkę: "Twoje ręce to mój ląd wiem, nie utonę..." Bardzo ją lubiłaś i zaraziłaś mnie tym lubieniem. Miałaś pod sercem nosić nasze dziecko. Pierwsze, drugie, może trzecie... Mieliśmy mieć dom, mieszkać w nim. Miałabyś swój "gabnbinet", białą sypialnię, która dzieliłabyś ze mną i ogród.
Teraz, kiedy siedzę przed twoim grobem, Victorio, i ptowadzę ten monolog, mam przed oczami te trzy twoje ostatnie dni. Wtedy w szpitalu, cały czas trzymałaś mnie za rękę. Prosiłaś, bym jej nie puszczał - nie zrobiłem tego. Na zmianę mówiłaś: "Igor, kocham cię" i "Igor, boję się". A ja nie wiedziałem jak ci pomóc. Nie potrafię przestać o tobie myśleć. Nie potrafię pogodzić się z tym, że ciebie już nie ma. Po tobie, Victorio, zostały mi tylko wspomnienia, zdjęcia i uroczy york Shirley. Nigdy nie znikniesz z mej pamięci i z mego serca. Cały czas leją mi się łzy. Serce mi pęka, nie czuję wcale jego bicia. Kocham cię! Kocham cię! Kocham cię! Victorio! To boli! Wiesz jak to boli?
Skomentuj utwór (1)
- Zaloguj się, aby móc komentować utwory innych użytkowników -